Ostatni etap trasy do Trogiru pokonaliśmy już komunikacją publiczną - autobusem (z drobnymi przygodami, acz niewartymi wspominania). Wszystkie niewygody bowiem uleciały w niepamięć, gdy zobaczyliśmy wreszcie cel naszej dzisiejszej podróży - Trogir.
Byliśmy oczarowani;)
Trogir to jedno z tych chorwackich miast, których nie da się nie polubić. Białe ściany, wąskie uliczki, malownicze zaułki... Może tylko turystów zbyt dużo, ale właściwie ciężko im się dziwić;)
Szybko znaleźliśmy nocleg w bardzo przyjemnym schronisku młodzieżowym i zostawiwszy rzeczy ruszyliśmy na wieczorny podbój miasta. Przeciskając się między tłumami wylegającymi na ulicę zachwycaliśmy się urokiem Trogiru. Brama północna z lwem św. Marka, plac Jana Pawła II (gdzie akurat odbywał się koncert wojskowej orkiestry grającej retro-przeboje!) z katedrą św. Wawrzyńca, renesansowy pałac Čipiko, pałac rektora i loggia miejska z wieżą zegarową to tylko te najbardziej znane zabytki.
Żeby poczuć się w zupełności jak na wakacjach kupiliśmy wino, z którego Chorwacja słynie i ruszyliśmy na nadbrzeżną promenadę. Tłumy ludzi w dalszym ciągu, z tym, że stroje znacznie bardziej imprezowe niż turystyczne. Czuliśmy, że trochę nie pasujemy:) Za to wieczorne światło latarń i smukłe palmy na tle murów fortecy Kamerlengo (niestety niedostępnej dla turystów) tworzyły niepowtarzalną atmosferę i sprawiały, że miało się tu ochotę posiedzieć dłużej. Ot, dobra chwilo trwaj!
Swoją drogą Trogir to miasto greckiego boga szczęśliwej chwili (lub dobrego momentu do działania) - to tu odkryto jeden z trzech ocalałych na świecie wizerunków tego bóstwa. Nasz pełen romantyzm przerwało jednak wino - było skwaśniałe:)
***
Rano wstaliśmy o świcie - mieliśmy nadzieję, że wczesna pora odstraszy innych turystów i pozwoli nam rozkoszować się urokiem miasta bez wszechobecnych tłumów. Nasze przypuszczenia sprawdziły się połowicznie - tłumów nie było, ale pusto też nie.
Dzięki porze natomiast udało nam się wejść do katedry św. Wawrzyńca, jednej z najpiękniejszych świątyń w Chorwacji o charakterystycznej, smukłej i bardzo pięknej wieży. Mieliśmy szczęście - przez kwadrans po porannej mszy, a przed początkiem 'czasu turystycznego' nie pobierano opłat za wstęp do środka. Dzięki czemu mogliśmy zobaczyć nieco surowe ale bardzo eleganckie wnętrze tej romańskiej świątyni. Budowano ją przez wieki, począwszy od początków XII wieku, a mimo to nie utracono jednolitego charakteru.
Jeszcze ostatni spacer wśród uliczek, rzut oka na Kamerlengo, kawa z lodami, gryz rafioli, no i uciekamy dalej na południe!