A więc dziś krążyłam po dzielnicy królewskiej.
Ogrody, dawne pałace i piękne place - to tu królewscy architekci mogli ćwiczyć swoją kreatywność ku chwale monarchy. Oczywiście swoje piętno odcisnęła tu także i rewolucja, ale że bezkrólewie nie może trwać wiecznie - dziś królują tu najdroższe butiki, moda i luksusy. Więc nic się nie zmieniło:)
A sama nazwa dzielnicy pochodzi podobno od cechu, który trudnił się wyrabianiem dachówek (tuile).
Spacer zaczęłam wysiadając na przystanku metra les halles (wiem, że to nie ta dzielnica...:)). Idąc ulicami montmartre i etienne marcel doszłam do pierwszego punktu wycieczki - place des Victoires. Sam plac może nie jest wyjątkowy (co jak co, ale Paryż ma niesamowitą ilość przepięknych placów), ale bardzo przypadła mi do gustu historia jego utworzenia. Otóż cały plac oraz otaczające go kamienice zostały bardzo dokładnie zaprojektowane z dbałością o najdrobniejsze szczegóły, tylko po to, aby być idealnym tłem dla imponującego pomnika Ludwika XIV, otoczonego płonącymi dniem i nocą pochodniami. No cóż, w końcu 'państwo to ja'. Potem zrewoltowany tłum, niepomny na proporcje i detale, zrównał pomnik z ziemią. Odtworzono go jednak, jednak w innym stylu, tak więc poprzednia magia proporcji już nie działa. Jak widać;)
Po drodze jeszcze minęłam placyk petits champs (którego nie było na mapie!) i wkroczyłam do imponujących jardin du palais royal. Ogrody dawnego zamku królewskiego, zamknięte w kręgu dawnych pałacowych zabudowań słusznie są nazywane oazą zieleni w mieście. Czuć już wiosnę! Przechodząc je na wskroś wychodzi się na plac leżący między palais royal a luwrem. Tu chyba najlepiej czuć co to znaczy dzielnica tuileries:)
Tuż obok mieści się słynna Comédie-Française. Czy ktoś wie, kto z Polaków miał szanse tam stanąć? Poza Andrzejem Sewerynem, rzecz jasna?
W pobliżu też można zobaczyć fontannę Moliera, postawioną, aby upamiętnić mieszkającego w pobliżu pisarza. Ale jeśli komuś nie po drodze, można śmiało pominąć:)
Moja dalsza trasa prowadziła ulicą St. Honore, którą zdążyłam już poznać ostatnio. Ulica słynie z tego, że jest bardzo, bardzo długa i mieszczą się przy niej najdroższe (ale i też najtańsze) sklepy w Paryżu. Jedynym z must see przy tej ulicy, to późnobarokowy kościół św. Rocha, który wyróżnia się dziwaczną, bardzo długą bryłą (najpierw stała tam kaplica św. Zuzanny, potem zaczęto budować kościół, który miał być co najmniej tak długi jak Notre Dame, a potem ktoś dobudował jeszcze jedną kaplicę, ktoś przebudował tył kościoła...). Jest nazywany skarbcem sztuki sakralnej, ponieważ zgromadzone zostały tam dzieła z nieistniejących już kościołów i klasztorów. Mi do gustu bardzo przypadły podświetlone tablice z opisanymi freskami.
Idąc dalej ulicą minęłam pl. Vendome, o którym pisałam ostatnio, marche st. honore i polski kościół Wniebowzięcia NMP.
Tym sposobem doszłam do słynnego place de la Concode, który jest jednym z najwspanialszych europejskich placów. Ma kształt ośmioboka i pierwotnie nosił imię króla Ludwika XV. Oczywiście w szale rewolucji ochrzczono (hmm, to chyba nie najwłaściwsze słowo:D) go jako place de la Revolution i umieszczono na nim najważniejszy rewolucyjny symbol - gilotynę. Działała ona bardzo sprawnie przez jakieś 2.5 roku, pozbawiając głów dokładnie 1343 osób.
Swoją drogą, historia toczy dziwne koła, bo kiedy spadły głowy Ludwika XVI ('Ludu, umieram niewinny!'), jego żony Marii Antoniny (ponoć umierała patrząc na okna swojego małego, tajnego apartamentu), pani Roland (''Wolności, ileż zbrodni popełnia się w twoim imieniu!') czy madame du Barry ('Jeszcze chwila, panie kacie, tylko chwilka'), pod nóż poszedł i przywódca rewolucji, Danton ('Kacie, nie zapomnij pokazać im mojej głowy - warta jest tego'), a potem i poróżniony z nim, drugi rewolucjonista, Robespierre.
Gdy ferwor rewolucji ostygł, postanowiono przemianować plac na plac Zgody. I tak już zostało. Ze zburzonej Bastylii zbudowano most przez Sekwanę, który nosi to samo imię, a lud już po wsze czasy może deptać kamienie znienawidzonej budowli:)
Dziś na placu de la Concorde stoi 8 pomników, z których każdy symbolizuje jedno z francuskich miast: Lille, Rouen, Strasbourg, Lyon, Marseille, Bordeaux, Nantes i Brest. Gdy w latach 1871-1918 Strasbourg był pod okupacją pruską, posąg przykryto czarną tkaniną.
Na samym środku placu stoi również 3200-letni, egipski obelisk ze świątyni Ramzesa II w Tebach. Na jego cokole przedstawiono historię jego transportu do Francji. Barbarzyństwo!
Między placem Zgody a Luwrem rozciąga się piękny Jardin des Tuileries. Zaplanowany w iście francuskim stylu - ze starannie przystrzyżonymi krzewami i rozplanowanymi klombami, jest świetnym miejscem spotkań. Tyle, że gdy wieje (a wiało i to jak!) piach z alejek zasypuje cały świat.
W ogrodach mieści się Galerie National du Jeu de Paume (która kiedyś mieściła wystawę sztuki impresjonistów, dziś przeniesioną do Musee d'Orsay) oraz Musee de l'Orangerie. W tym drugim można obejrzeć przepiękną serię obrazów Moneta 'Nenufary', skąpaną w naturalnym świetle, tak jak sobie tego życzył autor. W piwnicach budynku jest też wystawa obrazów z kolekcji Paula Guillaume'a, zawierająca m.in. Cezanne'a, Renoira, Rousseau, a nawet Picassa (które wyjątkowo nie wyglądają tak bardzo picassowsko).
A potem został mi jeszcze spacer ulicą rue de Rivoli oraz plac des Pyramides z potężnym złotym posągiem Joanny d'Arc. I włóczenie się po krętych uliczkach.
Luwr oraz muzea: des Arts de la Mode i des Arts Decoratifs - na potem!