Naszym głównym celem, dla którego zawitaliśmy na północ Tajlandii (a szerzej - w ogóle wybraliśmy się do Azji Południowo-Wschodniej) był ultramaraton, w którym udział brał mój mąż. Sam bieg odbywał się w okolicach Chiang Mai, ale zanim tam dotarliśmy, wybraliśmy się jeszcze dalej na północ, do Chiang Rai.
Chiang Rai mocno nam chodziło po głowach, odkąd nie udało się nam tam dostać kilka lat wcześniej, podczas naszej podróży z 9-miesięczną Różą (eh, to jedna z podróży, których ciągle nie opisałam na geoblogu…). Chodziło nam oczywiście o zobaczenie słynnej Białej Świątyni
Wat Rong Khun, ale cóż, na długi czas musieliśmy zadowolić się wzdychaniem do jej pięknych zdjęć w internecie. Nie odpuściliśmy jednak marzenia i prawie 6 lat później się udało! Jedyne 2 loty z Penangu, krótki nocleg w Bangkoku, taksówka z lotniska w Chiang Rai i nasz wesoły tabor stanął przed tym niesamowitym, skrzącym się w mocnym słońcu przybytkiem.
Zawsze gdy mam wysokie (a tutaj wręcz napuchnięte!) oczekiwania, boję się bolesnego zderzenia z rzeczywistością.
Ale nie tym razem! Biała świątynia była zachwycająca, jak na zdjęciach, tak w rzeczywistości. Jak z daleka, tak z bliska. Maleńkie lusterka, którymi upstrzona jest cała śnieżnobiała elewacja odbijają słońce, co sprawia, że świątynia skrzy i czasem trzeba było wręcz mrużyć oczy patrząc na nią. Bogactwo dekoracji i ornamentów jest niesamowite, ale że wszystko jest utrzymane w bieli, to jest bardzo spójne. Nasze dzieci też były oczarowane, biegały i zachwycały się każdym kawałkiem.
Do tego organizacja wokół świątyni też nie pozwalała narzekać - już z lotniska bezproblemowo można wziąć taksówkę prosto do świątyni (dostaje się bilet na taxi za fixed price 300 THB). Wstęp kosztuje 100 THB, jest miejsce na przechowanie bagaży. Kobiety muszą mieć zakryte nogi na terenie przy świątynnym (nogi mężczyzn zostawione są w spokoju). Co ciekawe, świątynia jest przyjazna wózkom.
Za główne wrażenie odpowiedzialna jest niesamowita śnieżnobiała elewacja świątyni. Ale niewielkie wnętrze też jest warte komentarza - pokrywają je odjechane freski, takie, których zdecydowanie z zewnątrz się nie spodziewacie. Faktycznie jest Budda i jego wizerunki. Ale po dokładnym przyjrzeniu się widać płonące wieże World Trade Center, angory birds, czy postaci ze Star Wars. Jest Michael Jackson, Neo z Matrixa, Harry Potter i Elvis Presley. I Kung Fu Panda. Oraz skradający się Spiderman, najważniejsza postać do wypatrzenia dla naszych dzieci!
*
Dodam jeszcze, żeby nie było, Chiang Rai to nie tylko Biała Świątynia. Miasteczko ma wiele więcej do zaoferowania, a my zdążyliśmy zobaczyć jeszcze inny słynny przybytek - Świątynię Niebieską
Wat Rong Suea Ten. To również dość młoda świątynia, ukończona dopiero w 2016, ale zdecydowanie warta zobaczenia ze względu na misterne niebiesko-złote dekoracje i dwie wielkie figury smaków strzegące wejścia. Polecam!