Udało nam się zdobyć i trzeci szczyt z naszej listy marzeń -
Suur Munamägi, najwyższy punkt Estonii. Translator Google’a tłumaczy nazwę góry jako
Duże Wzgórze Jajeczne ;)
Po Łotwie, która nieco nas przytłoczyła deszczową pogodą i szarym socjalistycznym klimatem, Estonia wydała się nam ziemią obiecaną. Lepsze drogi, kawiarnie przytulniejsze i architektura schludniejsza.
Im bliżej byliśmy szczytu, tym więcej mijaliśmy ludzi ćwiczących letnią wersję narciarstwa biegowego - widać, że ten południowo-wschodni zakątek kraju jest 'górzystym' centrum Estonii. Suur Munamägi jest zresztą najwyższym szczytem w całej Pribałtice w ogóle i ma szalone niecałe 318 m.n.p.m.
Mimo to podejście na tę górę jest żadne - auto zostawia się na wygodnym parkingu u jej stóp, a szlakiem są szerokie i nie za długie schody, które prowadzą do wysokiej wieży widokowej na szczycie. Wieżę, swoją drogą, można chyba uznać za zabytek, bo została zbudowana w 1939 roku. Można tam zakupić bilet, który upoważnia do wjazdu windą na taras widokowy na jej szczycie i podziwiania pagórkowatej okolicy.
Wizyta na szczycie była miła, ale chyba najmniej ambitna z całej trójki bałtyckich szczytów.
Za to serdecznie polecam przyjemną kawiarnię koło parkingu - spędziliśmy tam zdecydowanie więcej czasu niż w drodze na i ze szczytu ;)
*
Na koniec kilka słów o wizycie w Estonii - spędziliśmy tam dwie noce w drugim mieście kraju, nieznanym nam do tej pory Tartu (lub po staropolsku 'Dorpat').
Bardzo nam się tam podobało. Oprócz niewielkiej uroczej starówki widzieliśmy:
* Obserwatorium, w którym pan Struve, patron najbardziej rozległego (i chyba najmniej spektakularnego?) wpisu na listę Unesco, pracował i dokonywał pomiarów południka ziemskiego, aby dokładnie określić rozmiary i kształt Ziemi;
* Cele, w których KGB urządziło sobie wiezienie i katownię. Świadomość, że to miejsce znajdowało się w zwyczajnej piwnicy zwyczajnego domu, jakich w mieście wiele, jest porażająca;
* Mnóstwo bardzo skandynawskich w klimacie drewnianych, kolorowych domków;
* Wspaniałe, wspaniałe muzeum techniki AHHAA, pełne ciekawych (i nieraz widowiskowych!) eksperymentów, doskonale tłumaczących prawa fizyki i chemii. Zarówno nasza 6-ciolatka jak i 2-latka były zafascynowane. A mechanizm tłumaczący działanie dźwigni, gdzie dzieciaki samodzielnie podnosiły auto był największym hitem! Gorąco polecam!
Do Estonii jeszcze nie raz wrócimy!