W Ambato spędziliśmy 3 noce i to był czas na odpoczynek i zdrowienie brzuszka Wero. Trafnie zresztą wybraliśmy miejsce, bo pobliskie
Baños de Santa Ana to wręcz kultowe w Ekwadorze miejsce jak chodzi o wypoczynek i to leczniczy. Bije tu wiele gorących źródeł (oprócz trzęsień ziemi i wybuchów wulkanów są jednak jakieś pozytywne strony aktywności sejsmicznej) i jak sama nazwa miasteczka wskazuje, przyjeżdża się tu, aby porządnie się w nich wymoczyć!
Nasz plan obejmował:
1. Przypadkowe odnalezienie najlepszej naszym zdaniem kawy w Ekwadorze, w kawiarni Honey w Baños.
2. Wizytę w rajskim
Casa del Arbol (1$ za parking, 1$ za wstęp). To przepiękny ogród kawałek za Baños, leżący na wzniesieniu u stóp majestatycznego wulkanu
Tungurahua. Pełno w nim hortensji i kolibrów. Natomiast największym hitem jest tam domek na drzewie i uwielbiane w Ekwadorze gigantyczne huśtawki, zwane tu
huśtawkami na końcu świata. Tutaj dodatkowo huśtawkom towarzyszyli weseli panowie huśtawkowi, rozbujający chętnych huśtawkowiczów do imponujących wysokości. Z lubością odmawiali zatrzymania huśtawki dopóki huśtany nie puścił się linek i nie podniósł obu rąk góry w najwyższym punkcie. Róża była zachwycona, jej mama totalnie przerażona! Oprócz huśtawek było jeszcze sporo innych atrakcji typu mostek-kłoda nad wodą, tyrolka czy wspaniały widok na ośnieżony szczyt wulkanu. Super miejsce!
3. Kąpiel w legendarnych ciepłych źródłach w Baños. Pierwsze kroki skierowaliśmy do najsłynniejszego tutaj przybytku kąpielowego czyli basenów
Santa Ana. Przez nikogo nie niepokojeni odeszliśmy całe miejsce, ale z kąpieli nie skorzystaliśmy - trwała tu przerwa. Za to wymoczyliśmy się w basenach
Virgen (6$, dziecko 3$). Był szał!
4. Wizyta w
Rio Verde - to mieścina na wschód od Baños, w stronę Puyo. Tam weszliśmy w atmosferę rodem z nadmorskiej promenady! Pełno tu było straganów z chińszczyzną, budek z grillem i tłumy ludzi. A powodem była wielka lokalna atrakcja
Wodospad Diabła (wstęp 2$). I zupełnie się nie dziwię - sami byliśmy zachwyceni! Trakt z drewnianych mostków, ścieżek i schodów prowadzi wzdłuż olbrzymiego i rozhukanego wodospadu! Wrażenie siły tego żywiołu jest wręcz uderzające. A jeśli się nie uważa, można się mocno pomoczyć! Polecam!
5. Odwiedzenie PN Sangay, a raczej jego obrzeży. Sangay jest bardzo słabo opisany, mało byłam w stanie znaleźć informacji na temat szlaków po nim i ich dostępności. Ostatecznie zdecydowaliśmy się na wersję super light, kawałkiem szlaku
Ruta de contrabandistas. Zaczęliśmy w Chin Chin przejazdem tarabitą (czyli wagonikiem-tyrolką - to ustrojstwo jest niemal tak popularne w Ekwadorze jak wielkie huśtawki) nad rzeką (2 $), co samo w sobie dostarczyło nam wielkich emocji. Potem marsz szlakiem, na którym prawie nikogo nie spotkaliśmy, a na koniec bardzo strome zejście do mostku wiszącego w pobliżu kolejnego pięknego wodospadu.
Powtarzam się, ale niezobowiązujące piękno natury Ekwadoru kolejny raz nas rozłożyło na łopatki!