Zamek Białej Czapli jest uznawany za najpiękniejszy w Japonii. Położony na wzgórzu górującym nad miastem, cały w bieli, o delikatnej architekturze faktycznie zachwyca już z daleka. Nic więc dziwnego, że trafił do kanonu tras wycieczek po Japonii, na listę UNESCO oraz zdobył tytuł Narodowego Skarbu Japonii. Jeszcze mniej dziwne jest więc to, że ledwie wysiedliśmy z pociągu, to dołączyliśmy do tłumów zdążających w jego kierunku.
Niech Was jednak nie zmyli niewinny wygląd zamku! Biel jego ścian, łagodność linii dachu czy lekkość wyglądu - Himeji-jo miał być z założenia śmiertelną pułapką i zamkiem nie do zdobycia!
Dlaczego?
Po pierwsze, zamek postawiono w bardzo strategicznym miejscu - bronił zachodniego szlaku do ówczesnej japońskiej stolicy, Kioto.
Po drugie, zamek otaczają aż 3 fosy.
Po trzecie, na terenie twierdzy zaplanowano labirynt ścieżek i ślepych zaułków, mających na celu zmylić atakującego wroga i uniemożliwić mu podejście do zabudowań (np. niektóre ścieżki zaczynają opadać albo oddalać się od zamku, dając wrażenie błądzenia).
Po czwarte, w zamkowych murach znajduje się 997 otworów strzelniczych (ciekawostka: z prostokątnych otworów korzystali łucznicy, a z trójkątnych strzelano bronią palną).
Po piąte, w dachową więźbę wpleciono fragmenty wypełnione jedynie kruchym gipsem, uniemożliwiające atakującemu wrogowi stabilne umocowanie liny (zazwyczaj z odległości trafiano w dach klinującą się strzałą z liną), mającej pomóc we wspinaczce po ścianach.
Po szóste, w górnych partiach zamku umieszczono niewielkie pomieszczenia, które w razie udanego oblężenia zamku i ataku na dolne piętra, miały zapewnić miejsce i dać czas na przeprowadzenie harakiri przez dowódcę obrony.
Zamek w Himeji miał sporo szczęścia, bo nigdy nikt nie sprawdził na ile jego wojenne rozwiązania i zabezpieczenia wytrzymają zderzenie z rzeczywistością - nigdy nie był zdobywany (a zatem i nigdy też nie został zdobyty).
Co lepsze, w okresie restauracji Meiji (czyli po upadku systemu feudalnego), zamek wystawiono na aukcję, a jego nowy właściciel, zapłaciwszy zań skandalicznie niską kwotę, planował zamek zburzyć i z zyskiem sprzedać samą działkę. Szczęśliwie dla zamku, koszt rozbiórki okazał się zbyt wysoki i zamek przetrwał.
Ale co najlepsze - w czasie drugiej wojny światowej w zamek trafiła bomba, która nie wybuchła! Tym samym, Himeji-jo stał się jednym z nielicznych budynków miasta, które przetrwały. Jego symboliczne zdjęcia nad morzem ruin stały się inspiracją dla wszelkich ruchów odbudowy powojennej Japonii.
Szczęścia natomiast nie mieliśmy my!
W Himeji byliśmy 15. października i ku naszemu zdumieniu okazało się, że właśnie wtedy odbywa się tam jeden z najciekawszych japońskich festiwali zwany
Nada Kenka Matsuri. Ten doroczny festiwal trwa dwa dni (14-15.10) - pierwszego dnia jest parada 'przenośnych' świątyń (noszonych na barkach kilku ludzi), a drugiego dnia te świątynie... walczą ze sobą! Walka polega na tym, że świątynie na siebie napierają i uderzają, tak aby się nawzajem zniszczyć! Wszystko się odbywa u stóp boga walki, który ponoć jest tym szczęśliwszy, im bardziej świątynki są zmasakrowane.
Brzmi absolutnie intrygująco, domyślacie się więc jak bardzo mieliśmy złamane serca, gdy po zwiedzeniu zamku okazało się, że nasza córka ma inne plany na dzisiejsze popołudnie, w wyniku czego nie zdążyliśmy już udać się na festiwal.
*
Kończąc - to jedyny wpis z tej podróży, który nie zostanie opatrzony filmikiem. Zaprosić Was mogę jedynie do niewielkiej galerii zdjęć z deszczowego Himeji.
Miłego oglądania!