Ok, przyznaję otwarcie - nie spodziewałam się wiele po Maladze.
Było to dla mnie po prostu duże miasto na naszej trasie, pewnie studenckie, imprezowe i wpływowe. Takie, które nadaje się, żeby może odwiedzić tam znajomych, chwilę pobyć i traktować raczej jako bazę wypadową do reszty andaluzyjskich cudów.
Jak to zwykle w takich sytuacjach bywa, i tym razem przekonałam się, że przyjazd do miejsca, wobec którego nie ma się żadnych oczekiwań zwykle przeradza się w najmilsze zaskoczenie!
*
W Maladze czuć już wesoły klimat
Costa del Sol, sztandarowego hiszpańskiego wybrzeża, pełnego słońca i zabawy. Całą noc można przechadzać się malagijskimi deptakami, przysiadać w miłych knajpkach po drodze albo wpatrywać się portowe światła migające na wodze czarnej jak nocne niebo. Wieczorem ma się tu wrażenie, że to miasto też nigdy nie zasypia.
Ale żeby poczuć klimat Malagi chyba jeszcze lepiej wspiąć się na jedno z pobliskich wzgórz i spojrzeć na miasto z góry. Na olbrzymią, harmonijną
Arenę Korridy, piękny
zamek Gibralfaro czy dumną, acz nigdy nieukończoną
Katedrę, której wciąż brakuje jednej wieży.
Albo odwiedzić
Alkazabę, która od wejścia wygląda na skromną i stareńką budowlę, ale dopiero za bramą pokazuje jak bardzo jest potężna. Nie na darmo mówi się, że to najlepiej zachowana mauretańska twierdza Hiszpanii.
Miłośnicy sztuki na pewno nie odmówią sobie wizyty w rodzinnym
domu Pabla Picasso, w którym dziś mieści się Muzeum Sztuk Pięknych.
Ale chyba najmilej było nam tu pójść w stronę morza, wejść po kostki do wody i potem wolno przejść się nadmorskim deptakiem o magicznej nazwie
El Palmeral de las Sorpresas (Palmiarnia Niespodzianek). Posiedzieć w miłym towarzystwie przy prostych i dobrych tapasach, a całe spotkanie uczcić sangrią.
Chociaż ta sangria to chyba jedyny zgrzyt wieczoru - w tym mieście akurat w kieliszkach powinna nam chlupać słodka malaga!
Andaluzjo, jesteś miejscem najlepszych spotkań!