Żadne inne miasto Ameryki nigdy nie było celem dla tylu milionów i tysięcy przybyszów ze wszystkich części świata, jak Nowy Jork. Wszystko jedno czy byli to niespełnieni awanturnicy, czy uciekający przed prześladowaniem, czy też ci, których przyciągała wizja lepszego i bogatszego życia, niemal wszyscy oni przewinęli się przez to miasto, przyczyniając się jednocześnie do nadania mu tego niezwykłego, kolorowego charakteru, z jakiego dziś słynie.
Zapraszam dziś Was do wcielenia się w jedną z tych postaci, które właśnie tak tu przybyły i do spojrzenia na Nowy Jork z perspektywy powolnego statku, tłocznego ludźmi i nadzieją.
*
Czyż nie jest pięknym symbolem to, że pierwszy widok, jaki ukazywał się nowoprzybyłym, to dumna
Statua Wolności? Najbardziej znany posąg w Ameryce, rozpoznawany dziś przez każde dziecko świata, był przede wszystkim zapowiedzią lepszego życia dla wszystkich, których witał. Był nie tylko symbolem nadziei, ale i deklaracją wolności i poszanowania, jakimi mieli się cieszyć na tej ziemi.
Dziś przyjęło nazywać się ją po prostu
Statuą Wolności, choć jej prawidłowa nazwa to
Wolność Opromieniająca Świat. Poetycka nazwa (jak i cały posąg) jest oczywiście dziełem Francuzów, którzy chcieli w ten sposób wyrazić swoją solidarność z nowopowstałym amerykańskim narodem (mimo iż sama statua powstała niemal sto lat później, pod koniec XIX w.). Ci którzy czytali moją relację z Paryża wiedzą, że w tym mieście znajduje się druga, mniejsza statua stojąca nad Sekwaną, zwrócona twarzą w stronę swojej amerykańskiej siostry (dla dociekliwych - w Paryżu jest jeszcze druga statua. Ktoś wie gdzie;)?).
Uważni znajdą tu wiele pięknych symboli - pochodnię odzwierciedlającą postęp, pęknięte kajdany u stóp wolności, tablicę z Deklaracją Niepodległości czy 7 promieni w koronie, po jednym dla każdego z 7-miu wolnych kontynentów.
Dodatkową nagrodą dla przybyszów była (i jest) piękna panorama miasta, jaka powoli otwierała się na froncie. Dziś jest to jeden z najbardziej popularnych miejskich pejzaży na świecie. I choć na stałe zabrakło w nim dwóch charakterystycznych wież, to powoli rośnie jedna (nosząca jakże dobrze wpasowującą się nazwę
Freedom Tower) mająca je obie zastąpić.
Dobrotliwa Statua Wolności ani smukła panorama miasta nie były ostatnimi widokami, na jakie spoglądał przybysz przed zejściem na manhattański ląd. Każdy z imigrantów musiał bowiem przejść przez przymusową kwarantannę na
Wyspie Ellis.
Ta niepozorna wysepka, tuż obok Wyspy Wolności ze Statuą to miejsce pierwszego styku milionów ludzi z amerykańską ziemią, porządkami i prawem (szacuje się, że przez lata działalności Stacji Imigracyjnej przewinęło się przez nią ok. 12 mln ludzi!). Każdy z przybyłych zostawał zarejestrowany i przebadany, przebywał rozmowę z urzędnikiem, podczas której zezwalano mu lub odmawiano prawa do pobytu* i czasem odbywał przymusową kwarantannę, aby wykluczyć możliwość przyniesienia ze sobą chorób ze statku.
Stacja zakończyła swoją działalność, po tym gdy USA ustanowiło sieć ambasad w Europie, gdzie można było się ubiegać o wizę, która rozstrzygała o możliwości pozostania w Stanach. Z czasem wyspa zamieniła się w punkt przetrzymywania ludzi uznanych za
'wrogich cudzoziemców', a w 1945 roku, po wojnie, stacja została ostatecznie zamknięta, a budynki popadły w ruinę. Na szczęście stan opuszczenia nie trwał aż tak długo - dziś jest tu niezwykle interesujące (i niestety aktualnie zamknięte ze względu na konieczność naprawienia zniszczeń spowodowanych przez jesienny huragan Sandy)
Muzeum Imigracji, gdzie każdy może sobie sprawdzić kto z jego krewnych i przodków próbował się tu dostać.
No bo nie oszukujmy się - kto z nas nie ma rodziny 'w Ameryce'?
* Zanim ostatecznie zaostrzono politykę migracyjną do stanu obecnego, była ona znacznie bardziej liberalna. Nic zresztą dziwnego - USA to kraj założony i składający się jedynie z imigrantów, dlatego z otwartymi (niemal) rękami przyjmował przyjezdnych, a i do dziś działa tam Prawo Ziemi, gwarantujące obywatelstwo każdemu urodzonemu na amerykańskiej ziemi, niezależnie od tego jakiej narodowości i obywatelstwa są jgo rodzice. Złośliwi jednak twierdzą, że jeszcze w czasach liberalnej polityki migracyjnej, największymi zwolennikami jej zaostrzenia byli ci, którzy sami byli ledwo osiadłymi niedawnymi imigrantami.
Mimo to podobno podczas działania stacji tylko 2% imigrantów musiało wracać stąd do Europy. Głównie z powodu poważnych problemów zdrowotnych, psychicznych lub kryminalnych.