Umielibyście wybrać jedno jedyne miejsce do zobaczenia w Londynie?
Ja chyba nie.
Myśląc o Westminster marzyłabym o Tower, spacerując po City szukałabym wzrokiem Big Bena albo kolumny Nelsona z Trafalgar Square.
Gdy nie ma się za dużo czasu, zawsze trzeba z czegoś zrezygnować.
Do tego, gdy woli się wydawać pieniądze na solidny brytyjski obiad zamiast na bilety słynnego metra, brak czasu doskwiera jeszcze bardziej.
Na szczęście znaleźliśmy jednak dobre rozwiązanie naszych problemów - najlepszy środek transportu, jaki istnieje czyli rower! Od grudnia zeszłego roku nie potrzeba już abonamentu na wypożyczanie miejskich rowerów, wystarczy zwykła karta płatnicza. Wypożyczenie roweru na 24 h kosztuje 1 funt, z tym, że co pół godziny trzeba dokonać zmiany pojazdu. Doków rowerowych jest na szczęście całe mnóstwo w rozległym centrum, więc nie nastręcza to większych problemów.
A my mogliśmy się szybko i zdrowo przemieszczać po mieście!
Co chcielibyście zobaczyć na takiej przejażdżce?
Może najsłynniejszą chyba wieżę zegarową świata - Big Bena wraz z resztą budynku Westminster Palace znanym szerzej jako Houses of Parliment? Dwie izby brytyjskiego parlamentu - House of Commons (czyli Izba Gmin, odpowiednik naszego sejmu) i House of Lords (czyli Izba Lordów - Senat) urzędują tam od początków XVI w. Budynek, który oglądamy dziś pochodzi co prawda z XIX w. (w 1834 r. był tu katastrofalny pożar), ale zachowały się starsze elementy pałacu, takie jak Westminster Hall, pochodząca z XI w. i będąca największą średniowieczną salą pełniącą reprezentacyjne funkcje.
Brytyjczycy, którzy kochają wszelkie rytuały, oddają się tu im z największą żarliwością:
* zawsze w czasie obrad nad gmachem powiewa brytyjska flaga,
* zawsze przed otwarciem pierwszych obrad (od 400-stu już lat) sprawdzane są dokładnie piwnice budynku na pamiątkę spisku prochowego Guya Fawkesa.
* zawsze o pełnej godzinie odzywa się wielki dzwon (który nazywa się właśnie Big Ben).
* zawsze idąc do sali obrad, posłowie przechodzą pod łukiem Churchilla, uszkodzonym na skutek wojennych bombardowań (II WŚ) i pozostawionym w takim stanie, aby przypominał o okropnościach wojen.
* zawsze podczas uroczystego otwarcia sesji Parlamentu uczestniczy w nim Królowa, która odczytuje przemówienie poświęcone programowi rządu.
A może wolelibyście podejść do ulokowanego nieco bardziej z tyłu opactwa westminsterskiego?
Tradycyjne miejsce koronacji, ślubów i pogrzebów królewskich to piękna gotycka katedra. Świątynia istniała tu już od roku ok. 800, ale lata, które naprawdę były dla niej ważne, to wiek XI. Wtedy to, w latach 1045-50 Edward Wyznawca założył tu opactwo benedyktyńskie. Umierając, na swojego następcę wyznaczył Wilhelma, księcia Normandii. Ów dziedzic, zanim sięgnął po tron musiał jeszcze, bagatela! podbić całą Anglię, czym zasłużył sobie na miano 'Zdobywcy'. Z wdzięczności za pomyślność kontynuował rozbudowę opactwa, które stało się głównym kościołem monarchii. My znamy je przede wszystkim z koronacji obecnej monarchini (2.06.1953 r.) i z super medialnego ślubu księcia Williama z Kate. Oby im się szczęściło, bowiem patron i fundator tej świątyni, kanonizowany później Edward Wyznawca jest patronem... złych małżeństw i rozdzielonych małżonków!
Uciekając przez działaniem tego świętego, podążamy więc w epicentrum monarchii - pod pałac Buckingham.
Trochę żałujemy, że nie trwa właśnie sierpień albo wrzesień, bo (byłoby ciepło i) moglibyśmy wejść do środka. Pałac, dziś rozbudowany i reprezentacyjny, zaczynał jako skromny dwór książęcy położony w zaciszu St James Park. Po różnych perypetiach i przebudowach doceniła go królowa Wiktoria i ogłosiła oficjalną rezydencją królewską, zaszywając się tu z ukochanym Albertem.
W dzisiejszych czasach nie jest tu tak spokojnie, zwłaszcza w okolicach godziny 11:30, kiedy to następuje uroczysta zmiana warty przed pałacem.
Znudzeni wątkiem monarchistycznym, może chcielibyście odwiedzić któryś ze słynnych londyńskich placów?
Może handlowe i rozrywkowe Picadilly z fikuśnym Erosem albo Trafalgar Square z pomnikiem dumnego admirała Nelsona? Ja lubię szczególnie ten drugi plac, zawsze pełen życia, gołębi i wydarzeń. Dziś akurat nie ma tu żadnej demonstracji, podziwiamy więc zamiast pana, który z uporem maniaka rysuje na chodniku kredowe flagi.
Czas udać się bardziej na wschód, przed nami dynamiczna dzielnica biznesu - City.
Jadąc dziennikarską Fleet Street natrafiamy na gryfa, pomnik oddzielający City od Westminsteru. Gdybyśmy byli monarchami, musielibyśmy tu stanąć i prosić lorda majora o pozwolenie na wjazd. No ale że nimi nie jesteśmy, wjeżdżamy tam od razu;)
City to słynna dzielnica finansjery. Powstała w miejscu starożytnej osady rzymskiej, ale po potężnym pożarze w 1666 roku i bombardowaniach II WŚ niewiele zostało z dawnego budownictwa. Wyrosło tu za to masę biurowców i wieżowców. To powoduje, że chociaż w ciągu dnia jest tu całkiem tłoczno, wieczorem ulice są puste - mało jest tu prawdziwych mieszkańców.
Poza wieżowcami i wiecznie spieszącymi się ludźmi w garniturach, symbolami City są potężna katedra św. Pawła i stary, klasycystyczny budynek giełdy - Royal Exchange, które jest historycznym centrum londyńskiej gospodarki. Katedra to pierwsza, wzniesiona od podstaw katedra protestancka (początek XVII w.). Jeśli się przyjrzeć, nasunie się pewnie sporo podobieństw do... Bazyliki św. Piotra w Rzymie;) Z rzeczy unikatowych za to podkreślić trzeba, że wisi tu największy dzwon w Europie - Great Paul;)
Blisko stąd już do surowej Tower.
O tym miejscu słyszał każdy, ale nikt nie wie, czego tu pilnowano bardziej skrupulatnie - licznych więźniów czy królewskich klejnotów?
Gdy byłam tu pierwszy raz, wizyta w królewskich skarbcu zrobiła na mnie piorunujące wrażenie, większe nawet niż tradycyjne uniformy Yeomenów czyli Straży Królewskiej (zwanych 'Beefeaters' - zjadaczami wołowiny).
Dziś większe wrażenie robią na mnie makabryczne historie więźniów więzionych tutaj w licznych wieżach (Blood Tower, Tower Green czy najwyższej, jedenastowiecznej White Tower). Jeśli miało się szczęście, było się straconym w Tower Green, czyli miejscu odseparowanym od tłumu żądnego krwi i rozrywki. Tego zaszczytu dostąpiło w całej historii jednak tylko 7 osób. Pozostali albo byli zabijani podczas publicznych egzekucji albo... ginęli bez wieści.
Na koniec przejażdżki odpowiem tylko na poprzednie pytanie - więźniowie czy klejnoty?
Odpowiedź jest całkiem inna - kruki!
W murach Tower żyje 8 kruków. Nikt nie wie kiedy się osiedliły, ale podobno gdy wszystkie stąd odejdą, to królestwo upadnie.
Na szczęście sprytni Brytyjczycy i na to znaleźli sposób - przydzielono im opiekuna, Ravenmastera, który... przycina lotki biednym krukom, całkiem nieświadomie wplątanym w interesy państwa. Ale to już chyba los wszystkich mieszkańców tego ponurego miejsca...